Moje perypetie zdrowotne, a w konsekwencji zainteresowanie zdrowiem i wszystkim co je przywraca zaczęło się … 10 lat temu we Francji. Otóż podczas studiów, jako młoda, pełna entuzjazmu i chęci naprawiania świata (naprawdę!) studentka wyjechałam na roczne stypendium na uniwersytet paryski, aby zgłębiać tajniki psychologii międzykulturowej. Byłam zafascynowana wielokulturowością tego kraju. Francuzi, Arabowie, Afrykańczycy… różne rasy, różne podejście do życia, różne też problemy. To było tak odmienne od polskiej, jednorodnej-i-wciąż-takiej-samej rzeczywistości! Chciałam zbadać te społeczeństwo i szczegółowo opisać, ku uciesze mojego promotora, w mojej pracy mgr-skiej. Tak więc pobłogosławiona przez ciało pedagogiczne mojej uczelni przyjechałam do Francji z ważną misją naukowo-badawczą.
Jednak moje zacięcie naukowe dość szybko opadło jak tylko zamieszkałam w akademiku wraz z innymi studentami z całego świata. Wykorzystywaliśmy ten czas na 100%, prowadząc bardzo intensywne życie pełne imprez, spotkań, wypadów do muzeów i knajp. Co jakiś czas było ono przeplatane wizytami w bibliotece, ślęczeniem po nocach nad książkami do egzaminów oraz chodzeniem na wykłady. Ale tylko czasem, bo jak to Francuzi potrafią, strajki uniemożliwiały nam normalne studiowanie i co jakiś czas jak nie biblioteka to jakaś katedra były zamknięte z powodu „bardzo ważnego sprzeciwu wobec bardzo ważnego wydarzenia w sejmie”. Dla nas to i tak lepiej, bo wtedy szliśmy sobie na kolejną kawę z pysznym croissantem, mając francuską politykę w nosie.
Gdy pierwszy entuzjazm opadł objawiła się szara rzeczywistość, czyli po prostu normalne życie studenta. Okazało się, że wcale nie tak łatwo zdawać egzaminy w obcym języku (szczególnie po nieprzespanej nocy, gdy hiszpanie użądzali za ścianą kolejną imprezę), pisać pracę magisterską, pracować (polskie stypendium niestety starczało tylko na opłacenie akademika) oraz prowadzić bogate życie towarzysko-kulturalne. Coraz bardziej odczuwałam zmęczenie i skutki stresu. Bolała mnie głowa i kręgosłup, miałam problemy z żołądkiem, a w nocy trudności z zasypaniem.
Do tego przyczyniła się również niezdrowa dieta. Objadanie się croissantami (pyszne!), wcinanie pszennych bagietek zamiast obiadu, kosztowanie serów śmierdziuchów (pleśniowych czyli), picie wina do każdego posiłku oraz kawa, kawa, kawa… Trudno mi było również odmówić, gdy sąsiedzi z akademika zapraszali mnie wieczorem (o godz. 23) na małe co nieco i przyrządzali niezwykłe afrykańskie dania, których miałam okazje smakować pierwszy raz w życiu.
Podsumowując, nigdy nie zapomnę tego roku pełnego przygód i niezwykłych spotkań. Gdybym miała cofnąć czas pojechałabym tam ponownie. Natomiast to, co bym zmieniła to na pewno to styl życia, który tam prowadziłam. Do Polski wróciłam z chronicznymi bólami kręgosłupa, z alergią pokarmową i wziewną, przewlekłymi przeziębieniami oraz ogólnie w niezbyt dobrym stanie zdrowia.
Odebrałam ważną lekcję od życia. Zrozumiałam, że wcale taka nieśmiertelna nie jestem!